Najpierw obowiązkowa anegdotka. Prawie rok temu, w czerwcu konkretnie, Aku stała się ofiarą jeziora. Nie wiadomo, czy po prostu wypiła za dużo wody, czy też w jeziorku były pestycydy lub inna toksyna, rezultat był taki, że ledwo udało się ją uratować. Niesamowite są jednak zdolności regeneracyjne młodego psiego organizmu. Po kilku dniach spędzonych na nakłuwaniu i kroplówkach wyniki zaczęły się poprawiać i nie mogłabym być szczęśliwsza, gdyby nie to, że w wyniku tych wszystkich manipulacji moje dzikie, twarde Aku zmieniło się w przerażoną foczkę, wtuloną we mnie z wielkimi oczami i zupełnie bez uszu. Tak intensywnie, jak przeżywa wszystkie radości, zachwyty i bycie razem, tak samo mocno przeżywa chwile prawdziwej grozy i co gorsza, potrafi trwać w tym stanie.
Zaczęłam myśleć, czy mogłam temu zapobiec – a może raczej przygotować ją do łatwiejszego przetrwania ciężkich sytuacji. Jednak jak można przygotować psa na katastrofę – jak można nawet człowieka przygotować na zderzenie z drzewem, wstrząs anafilaktyczny z powodu zjedzenia tuńczyka czy żałobę po stracie kogoś bliskiego? – i rodzącą się potem traumę?
Nie da się. Nie możemy zapobiec wszystkiemu i przygotować się na wszystko.
Coś jednak możemy. Są strachy, z którymi możemy się mierzyć na długo, zanim się naprawdę pojawią. Możemy je oswoić, przedstawić i nauczyć, jak się zachować, kiedy coś zaczyna się dziać. Dokładnie tak samo, jak narażamy psa na dyskomfort pierwszych treningowych wizyt u weterynarza lub organizujemy przejażdżki zbiorkomem, możemy psu pokazać, że zestresowany, cuchnący na kilometr strachem i złością przewodnik dalej jest tą samą godną zaufania osobą, co zwykle.
Ach, chyba już wiecie, co się święci. Dzisiaj porozmawiamy o presji ze strony przewodnika.
#Król jest nagi
Niezwykle cenię sobie podejścia i osoby szerzące ideę pozbawionego presji szkolenia i współistnienia. Moim zdaniem presji psychicznej w szkoleniu używa się zbyt często i zbyt mocno, nieadekwatnie mocno, a jej zastosowaniu nieraz brakuje odpowiedniej refleksji nad stanem mentalnym psa i świadomości tego, co chcemy tak naprawdę – w większej perspektywie – uzyskać. Widuję nieprzygotowane psy maltretowane setkami powtórzeń, bez sensu dociskane samokontrolą, dręczone przyklejonym do ludzkiej twarzy sztucznym uśmiechem i obfitością nagród, które nieudolnie maskują rozczarowanie, wygórowane wymagania i zasadniczo toksyczny nastrój. Tym kwasom i oszustwom w białych rękawiczkach przeciwstawiają się podejścia pozytywne, zorientowane na zrozumienie psa, w których z presji rezygnuje się na rzecz utrzymania psa w komforcie i zaangażowaniu, unikając sytuacji powodujących u zwierzaka stres. Rozumiem to i cenię.
Tyle tylko, że trenowanie sportu to poszerzanie strefy komfortu i wychodzenie z niej. A startowanie w zawodach to bywa niezła gehenna, zwłaszcza dla niedoświadczonych przewodników. Jeśli chcemy startować, nie ma drogi naokoło.
Na szczęście – i odrobinkę jednak niestety – podejście całkowitego zorientowania na psa wchodzi także w świat obedience. Wszystkim nam przyda się więcej szacunku i serca do naszych czworonożnych partnerów, więcej refleksji nad ich punktem widzenia i wyczulenia na ich potrzeby. Jednak za każdym razem, kiedy utytułowany zawodnik i instruktor na pytanie, czy używa presji w życiu ze swoim psem, odpowiada „nie, nigdy”, czuję się mocno zagubiona. Bo albo się do tego nie przyznają, albo są tak mocnymi, asertywnymi osobowościami, że psy nie śmią wystawić paluszka poza nawet niezwerbalizowaną przez przewodnika granicę. Jak wielu z nas potrafi naturalnie wprowadzić zasady, żeby były dla nas niezauważalne, ale dla psa konkretne?
#Zasady w życiu, flow na treningu
Asertywni zawodnicy, trenerzy z doświadczeniem z lat mojej kynologicznej młodości, powtarzali, że kluczem do sukcesu jest traktowanie psa zasadniczo w życiu i tworzenie z treningu sielanki. Sprawiało mi to olbrzymi problem, bo to na sporcie mi zależało dużo bardziej niż na życiu codziennym – stąd byłam bardzo pryncypialna w treningu, za to w życiu mój pies kręcił moim dziurawym systemem, jak chciał. Kelt przebrał miarkę i obiecałam sobie, że żaden pies już nigdy nie będzie mnie tak traktował i nastąpiła chwila, w której nie tolerowałam słabości ani w życiu, ani w treningu. Ale potem pojawiła się Tekla, wdzięczna i kochająca, więc mogłam odpocząć i nie wymagać niczego nigdzie, bo samo się działo dobrze. To było jak powiew świeżego powietrza po siedzeniu w zapleśniałej piwnicy, ani trochę nie przesadzam. Ciągle jednak, kiedy coś się stało, Tekla wolała uciec do klatki, nie do mnie, a zrugana za zbrodnię wciągnięcia kawałka suchego chleba do tej pory biega z zamkniętymi oczami w kółko, nie potrafiąc do mnie podejść. Nie tak sobie wyobrażałam to idealne porozumienie, muszę przyznać. A potem nastała Aku – i wtedy zaczęło się robić w końcu ciekawie.
#Pięć Razy F
Przy nowym psie uczymy się nowych rzeczy, to jest jasne, a to, czego nauczyłam się przy Aku, zasługuje na całą książkę. Od momentu przybycia do domu miała duży problem z akceptowaniem każdej opinii, która nie była jej. Nos w górę, odwrócenie się tyłem i marsz w drugą stronę, poza zasięg rąk i głosu. Do tej pory z resztą są chwile, kiedy ciężko przyjmuje pociski losu i potrafi głośno zaprotestować, gdy życie obiera inny tor niż by sobie tego życzyła. Wiedziałam, że z tak upartym – a jednak bardzo wrażliwym – zwierzęciem kłócenie się co krok o najgłupsze sprawy to kiepska droga przez życie. Jedynym wyjściem było złapanie byka problemu za rogi i skłonienie go do spokojnego, miłego tuptania po puchatym trawniczku współpracy. Z pomocą przyszła mi standardowa obserwacja (bo kto nie patrzy na swojego psa, próbując znaleźć prawidłowości w jego zachowaniu?) oraz – niespodziewanie – pasienie.
W wyborze strategii radzenia sobie ze stresującymi wydarzeniami psy prezentują zazwyczaj pięć strategii, które dla jasności komunikacji nazwiemy sobie 5F: flirt (zabawa), flight (ucieczka), fight (walka), freeze (zamrożenie), fuck (kopulacja). Ta ostatnia możliwość jest dość rzadko prezentowana w ogólnym dyskursie szkoleniowym (który często mówi o istnieniu tylko 4F, a ich jakość zmienia się w zależności od opracowania) i jedyne wytłumaczenie na to mam takie, że ludzie się zwyczajnie jej wstydzą, sądząc po tym, jak mamroczą zwykle w ramię albo strzelają na boki oczami w ciężko skrywanym dyskomforcie. Kopulacja naturalna rzecz, moi drodzy, i dobrze się z nią oswoić – zwłaszcza w kontekście radzenia sobie ze stresem przez psy. Każdy pies rodzi się z wbudowanym sposobem reakcji na nieznane – u wielu z nich aktywizuje się ucieczka, na drugim i trzecim miejscu (według moich obserwacji) pojawiają się zabawa i właśnie kopulacja, walkę z kolei wybierają dość nieliczne zwierzęta. Na wybór strategii przez psa na pierwszym etapie nie mamy zupełnie wpływu. Rzadko kiedy przewodnicy potrafią odpowiednio zinterpretować te zachowania jako objaw stresu, niepewności lub nieradzenia sobie z sytuacją. Innymi słowy – mimo że psy pokazują całkiem wyraźnie, że problem istnieje, tę sygnalizację widzimy jako nieposłuszeństwo, lenistwo albo głupotę, nie reakcję na nacisk ze strony człowieka. Problemem może być także to, że nie zawsze to, co psy odczytują jako presję, my także jesteśmy gotowi za nią uznać. Nieodpowiedni dotyk, za duża liczba powtórzeń ćwiczenia, niekompatybilna z psem osobowość przewodnika – to tylko nieliczne czynniki, nad którymi ludzie się nie zastanawiają, a u psa mogą wywołać mocną reakcję, która dodatkowo sfrustruje i tak już zirytowanego przewodnika.
#Docisnąć – odpuścić
Kiedy weźmiemy pod uwagę to, że presji nie możemy uniknąć (bo albo jest nieświadoma, albo nie mamy na nią wpływu) i że słuchanie tego, co mówi do nas pies, jest kluczowe dla owocnej współpracy, stajemy przed wyborem naszej własnej, osobistej strategii radzenia sobie z tematem. Z jednej strony oczywiście staram się unikać sytuacji zapalnych z młodym psem (u starszych – zależy), ale z drugiej – życie to nie probówka w laboratorium i od momentu, w którym szczeniak zaczyna mieć ze mną jakąkolwiek relację inną niż „jedyny znajomy w nowym miejscu”, wprowadzam ćwiczenia z kontrolowanej presji. Dostosowane do poziomu szczenięcia, jego osobowości i jednego z tych Pięciu F, które najłatwiej prezentuje w trudniejszych chwilach. Uważam, że uczciwie jest wprowadzić psa w stan kontrolowanego dyskomfortu w stabilnych warunkach i pokazywać mu stopniowo inną drogę – drogę socjalnego kontaktu z człowiekiem – która w przyszłości zastąpi na przykład ucieczkę, agresję lub też udawanie martwego. Chcę, żeby mój pies szukał ulgi i wsparcia w bliskiej relacji ze mną i żeby wiedział ponad wszelką wątpliwość, że to, że się zdenerwuję lub zachowam się dziwnie, nie znaczy, że nasza znajomość przestaje istnieć – wręcz przeciwnie, nie ma sytuacji, w której przestajemy być teamem. Wiele się mówi o szkoleniu bezpresyjnym i nieetyczności ćwiczeń w jakikolwiek sposób związanych z naciskiem wywieranym na psa. Ja się z tym nie zgadzam – bo wiem, że wcześniej czy później mój pies będzie poddany presji środowiska, życia, zawodów czy mojego stresu i chcę dać mu możliwie mocne podstawy do tego, żeby sobie z tym dobrze poradził. Tak jak uczymy siadu, warowania czy zachowywania się na ringu, tak i możemy mieć wpływ także na ten niesamowicie ważny aspekt psiego radzenia sobie z dyskomfortem na zawodach i w życiu. Bo w końcu kto nie wolałby, żeby pies w panice biegł do swojego człowieka zamiast na oślep przed siebie lub przy stresie przewodnika nie załamywał się, a angażował jeszcze mocniej?
To jest właśnie ta różnica.
Pierwsze reakcje malutkiego Aska na za dużą ilość powtórzeń to było kopulowanie mojej nogi.
Myśle że to zdarza się częściej niż się o tym słyszy… Tylko ludziom głupio o tym wspominać.
Dokładnie tak 🙂 to bardzo krępujący problem dla nas, ludzi, i nawet trudno się dziwić.