Jakiś czas temu chciałam zaprosić pewną Mistrzynię Świata Obedience na seminarium w Polsce. Pisałam, zachwalałam, kusiłam. Przedstawiałam wizję kraju pełnego słońca, soczystej trawy, zmotywowanych psów oraz rzeki pierogów, szarlotki i czerwonego wina przed 18, jednym słowem – robiłam, co mogłam. Napisała mi jednak tak:

There is so many great instructors who live of teaching. They are used to teaching and I think it would be better to invite an experienced instructor. Of course I have a lot of practical experience but I don’t see my self as a good teacher. I have learned during the years theres no rules in teaching our dogs. Of course they must be treated right and fair, but the rules of how to do this and that, they change from dog to dog. Its about feeling your dog. How can you teach that?

I w tłumaczeniu:

Jest tak wielu wspaniałych instruktorów, którzy zarabiają na życie uczeniem. Ponadto potrafią uczyć i myślę, że byłoby lepiej, gdybyś zaprosiła doświadczonego instruktora. Oczywiście, mam wiele praktyki, ale nie uważam siebie za dobrego nauczyciela. Podczas lat spędzonych na treningach nauczyłam się przede wszystkim, że nie ma żadnych reguł, które sterują trenowaniem naszych psów. Jasne jest, że trzeba je traktować uczciwie i odpowiednio, ale zasady, jak zrobić to czy tamto, zmieniają się w zależności od psa. W tym wszystkim chodzi o czucie swojego psa. Przecież nie można tego nauczyć.

Na te skromne słowa mogłam tylko zdjąć kapelusz i w ukłonach wycofać się tyłem do wyjścia. Nie wypadało już dalej naciskać. Bo – zauważcie – że powiedziała to mistrzyni świata, osoba, która stanęła na samym szczycie obediencowego Giewontu, i po której spodziewamy się prawdy o treningu psów. W końcu przez chwilę osiągnęła wszystko, co do zdobycia było, i coś tam musi wiedzieć. 😉

#Pułapka mocnych przekonań

O dzisiejszych trendach szkoleniowych myślę jak o czasach wyboru i przekonań. Metod jest tyle, co szkoleniowców, i często odzwierciedlają one nawet nie tyle ich doświadczenia, co charakter i właśnie przekonania. I bardzo dobrze, bo jeśli mielibyśmy trenować psy bez nich, to lepiej by było nie trenować ich w ogóle. Psy od razu wyłapią każdy fałszywy ton i brak autentyzmu w treningu.

Wszędzie jednak, gdzie w grę wchodzą twarde przekonania i ideały, kończy się elastyczność, tak potrzebna w szkoleniu sportowym psów. Przekonanie o potrzebie ustalenia hierarchii sprawia, że trener wszędzie widzi zamach na jego pozycję. Siłowa idea szkolenia psów nie pozwoli im w pełni rozwinąć skrzydeł. Idea wycyzelowanych do nieprzytomności szczegółów i totalnej nad psem kontroli potrafi każdego psa zabić emocjonalnie. Przekonanie o konieczności superpozytywnego prowadzenia psa, bez mówienia mu o jego błędach, nie pozwala mu się skutecznie uczyć. Poddawanie psa ciągłej presji i pilnowanie każdego jego zachowania bez momentów swobody niszczy ducha współpracy. Idea optymistycznego do bólu szkolenia, w którym pies sam podejmuje decyzje przez całe życie i zbiera nagrody jak Mario kolekcjonujący słodkie grzybki, na pewno jest skuteczne na pierwszych stopniach uczenia psa, gdy walczymy o jego uwagę, ale zawodzi, kiedy marzymy o czymś więcej i kiedy wchodzą obciążenia.

#Od chihuahuy do bernardyna, czyli pies psu nierówny

Psy mają bardzo różne potrzeby i różne temperamenty. Są psy, które potrzebują mocnej ręki i poczucia walki. Są też psy, które potrzebują lulania, noszenia na rączkach i budowania poczucia własnej wartości. Są psy, które potrzebują mocnych zasad i takie, które ich nie wymagają ani trochę. Są psy, które wchodzą na głowę, podczas gdy inne przy takim samym prowadzeniu patrzą w oczy i są idealnie grzeczne. W związku z tym miękkie, delikatne prowadzenie samca malinois, który kocha walkę, lubuje się w gryzieniu i jest zachwycony adrenaliną, którą daje rywalizacja, może porządnie sfrustrować psa i zamienić życie przewodnika w piekło. Analogicznie mięciutki border collie traktowany mocną ręką, z ciągłym naciskiem, często zmuszany do konfrontacji prawdopodobnie nie wzrośnie w psychiczną siłę i nie zostanie gwiazdą sportu czy nawet życia. Metody idealne dla jednego psa mogą zdegustować lub przerazić innego.

Porównania psów do ludzi są źle widziane, ale ja lubię je robić – bo jesteśmy w końcu tak podobni w wielu aspektach, a im dłużej trenuję z psami, tym więcej tych analogii rzuca mi się w oczy. Tym razem odciążę jednak Kelta, Teklę i Falka z tego publicznego obgadywania i lojalnie poświęcę siebie i mojego Michała na rzecz porównania. Już pomijając to, że mamy różną motywację na jedzenie – ja za kotletem nie pobiegnę, ale Michał rozwinie całkiem sporą prędkość – to dla mojego aktywnego, nie będącego w stanie usiedzieć w miejscu mężczyzny wspaniałą rozrywką jest kopanie się po twarzach na treningu karate, krzyczenie na meczach oraz wyciskanie sztangi na siłowni. Ja za to wolę popluskać się w basenie, a najchętniej to w sumie zniknę gdzieś  z ciastkiem, kawą i książką. Michał też jest urodzonym sportowcem, uwielbia rywalizację i jest do niej gotowy w każdym momencie – ja z kolei przed każdym startem długo się przygotowuję i wiele mnie kosztuje nie napinanie się nadmiernie. W związku z tym łatwo sobie wyobrazić, że metody trenowania nas do sportu – gdyby ktoś chciał się nami zająć – byłyby zgoła inne.

Nie jesteśmy więc tacy różni od psów – bo czy myślicie, że wybuchowy, energetyczny owczarek będzie chciał żyć w środowisku ciepłym, różowym i bezpiecznym, pozbawiony wysokich emocji i wyzwań, ambicji i rywalizacji, a podporządkowany, delikatny psychicznie pies ucieszy się z twardej ręki, stawiającej przed nim nadmierne wyzwania?

Oczywiście, że nie.

#Nie wierzę w kary, nie wierzę w nagrody

Kiedy nie wiadomo, jak coś powiedzieć, najlepiej mówić wprost. A więc powiem to: nie wierzę w uniwersalny system szkoleniowy dla wszystkich psów. Nie wierzę w to, że do cierpnięcia palców pozytywne wzmacnianie zadowoli każdego psa, tak samo jak ciągłe wydrażnianie nie sprawi, że każdy pies chętnie włączy motywującą adrenalinę i będzie się dobrze czuł w ćwiczeniach. Wierzę za to w to, że psy działają na takich samych zasadach jak ludzie, mimo że są pewnie o wiele od nas prostsze.

Wierzę, że psy nie walczą o pierwsze miejsce w stadzie – ale wierzę też, że mogą chcieć przejąć kontrolę nad sytuacją , żeby ugrać wiele dla siebie.

Wierzę, że potrafią popełniać błędy mniej lub bardziej świadomie i potrafią grać do własnej bramki, mimo najlepszych chęci przewodnika.

Wierzę, że pies może mieć swoje zdanie na wiele tematów i że psia idea sportu może być nieźle odległa od naszej.

Wierzę, że pies często potrzebuje jasnych, dobitnych instrukcji, tak samo jak wsparcia ze strony człowieka.

Wierzę, że są psy, które potrzebują walki, adrenaliny i wręcz żelaznych metod, tak jak wierzę w to, że są psy, które adrenaliny i walki się boją i nie potrzebują.

Wierzę, że psy nie są w stanie być idealne i nie mogą żyć w ciągłej presji.

Wierzę, że są psy, które same z siebie liczą się tylko ze sobą, tak samo jak wierzę w istnienie miłych psów, które starają się działać na korzyść grupy i swojego człowieka przede wszystkim.

Wierzę, że pies musi słyszeć czasem „nie”, tak samo, jak musi często słyszeć „tak”.

W końcu wierzę, że przede wszystkim trzeba patrzeć na psa i to, kim jest i kim się staje w treningu, a metody, jakimi jest szkolony, oceniać po ich skuteczności, nie według ludzkich przekonań i ocen. Idea i filozofia szkolenia czasem bywa tak oderwana od życia z psem, że można się nagle ocknąć nie w tym miejscu, w którym zamierzaliśmy się znaleźć. Jeśli w Twoim treningu, drogi Czytelniku, coś nie gra, zastanów się, w którą pułapkę wpadłeś – ciągłej presji, złudnego poczucia komfortu i sukcesu, a może jeszcze czegoś innego? Czy uczciwie dajesz swojemu psu taki trening, jakiego on potrzebuje, a nie jakiego potrzebujesz Ty i Twoje poczucie bezpieczeństwa? Jeśli tak – wybornie, ale jeśli nie… czas na zmiany.

 

Zdjęcie Wacka jest autorstwa Olgi Talarskiej – dziękuję!