Dawno temu, kiedy jeszcze prawie wszyscy obediencowi instruktorzy, których znacie, uczyli się swojego fachu (czyli około dziesięciu lat temu) niewiele wiedzieliśmy o tym, jak robi się obedience. Gdybyście teraz widzieli przebiegi sprzed dziesięciu lat, część z Was by się roześmiała, a reszta – patrzyła ze zdumieniem na te wszystkie dziesiątki przyznawane przez sędziów. Techniki nie było tam prawie wcale, każdy starał się uczyć psa jak mógł najlepiej mu się wydawało, a bywało, że i tak żaden pies kwadratu na zawodach nie zaliczył. Szok, nie? A to sama prawda.

Jednak nawet w tamtych zamierzchłych czasach byli tacy, którzy dość regularnie lokowali się na czele stawki. Długie miesiące dociekałam, co mają w sobie ich psy – albo oni – czego mi i mojemu psu brakuje. Nie mogła być to technika, bo nikt jej właściwie nie miał. Więc czym do cholery jasnej było to, co pozwalało innym stawać często na podium, a mi tylko czasem?

Kilka lat później poprawiłam technikę, tak że Kelt technicznie był całkiem w porządku. Ale ciągle czegoś brakowało, ciągle się szarpaliśmy psychicznie na ringu i w życiu, coś się tam wygrywało, ale wciąż bez szału.  Na trening chodziłam z mordem w oczach, technikę bezustannie poprawiałam, wypracowałam w końcu awans na mistrzostwa świata w 2013, ale ciągle daleko było do gładkiego przebiegu współpracy. Potem nastała Tekla, mój mały słodki bączek, wspaniała technicznie suka – w końcu technika to mój konik – ale czasami wracałam myślą do zawodów sprzed kilku lat. Z Teklą było naprawdę dobrze, lepiej lub gorzej, w zależności od tego, jak się czuła, ale wciąż nie łapałam, gdzie niedomagałam z tym czarnym neandertalczykiem Keltem, aż refleksja nadeszła z nagłością strzelającej w oko gumki do majtek. I bolesnością także.

Ci, którzy wygrywali w zamierzchłej erze braku techniki, mieli psy, które były gotowe się dla nich pokroić. Nikt z nas nie wiedział wtedy, jak technicznie przygotować psa do przebiegu na zawodach, więc gigantyczną przewagę miały psy, które uwielbiały swoich przewodników i zadania, które razem wykonywali. Powtórzę to – razem. Nie wygrywały tak doskonale dynamiczne psy, które robiły tak długo, jak długo miały nadzieję na wymierne korzyści.

Jak nie przymierzając – Kelt.

Razem, ale osobno

Pamiętam, jak kiedyś w akcie desperacji zrobiłam listę tego, co Kelt lubi i czego nie. W jego Top 3 była oczywiście kradzież. Po stronie nielubianych – treningi ze mną. Byłam oczywiście szaleńczo świadoma, czego ja chcę – ćwiczyć jak pracowita mróweczka – i co chcę osiągnąć. Jednak jak sobie o tym teraz myślę, nigdy się nie zastanowiłam, czego chciałby ode mnie mój starszy pies. Zadanie też nie było proste, bo Kelt był zawsze dosyć niedostępny i miał własne plany, które się szybko zmieniały – ale też nie poświęciłam badaniom nad Keltem więcej czasu i nigdy nie zapytałam go, czego właściwie by sobie życzył. Zatrzymanie się na chwilę nad tym, co rzeczywiście mam, a nie co chcę mieć, mogło by dużo zmienić w naszym trudnym związku.

Kelt kochał owce! Zdjęcie z 2010 roku

Czego chcą psy, poza podstawowymi potrzebami? Chyba każdy się zgodzi, że w większości psy nie pragną treningu obedience, przynajmniej nie na początku swojej sportowej przygody. Ze wszystkich aktywności w życiu Kelta – poza robieniem szczeniaczków – najbardziej mu przypadło do gustu zaganianie owiec. Tekla z przyjemnością spędzałaby całe dnie w otoczeniu tylko i wyłącznie swojej ludzkiej rodziny i pędziła zachwycone życie obieżyświata, poznając nowe miejsca (i smaki, o smakach nie zapominajmy). A Falko tak kocha Michała i współpracę z nim, że dla niego uprawiałby kick-boxing, malarstwo i chodził na mecze. To tylko przykłady z mojego własnego domowego ogródka – każdy psi opiekun mógłby zakrzyknąć „to prawda, a mój to wolałby…!” (Tutaj zazwyczaj jest kawałek o śmieciach i kupach. 😉 )

Te rzeczy nie są związane ściśle z treningiem obedience, poza gorącym serduszkiem Falka, które każe mu uszczęśliwiać Michała na każdym kroku i czerpać z tego samozadowolenie. Nie potrafię także zwalić przyczyny braku mojego porozumienia z Keltem na to, że nie miałam podręcznego zapasu motywujących owiec podczas treningu. Chodzi o coś innego – zrozumienie, znajomość psa i pochylenie się nad tym, czego potrzebuje mój zwierzak, żeby poczuć ten flow między nami?

Porozumienie tworzy się z czasem

Kiedy bierzemy szczeniaka z hodowli, to małe, często śmieszne i nieporadne jeszcze psie dziecko, jesteśmy nafaszerowani oczekiwaniami jak amerykański indyk na święta. Rozważamy każdy ruch, który nas doprowadzi do wymarzonego celu – idealnego psa sportowego, uważnego, odpornego na rozproszenia, szybkiego, zwrotnego, skupionego na pracy i tak dalej. Często planujemy psią karierę długo zanim szczeniak trafi do nowego domu, ba, zanim w ogóle się urodzi. To nie jest złe – świadomość oczekiwań, dzięki którym dobieramy odpowiedniego psa i mamy w głowie obraz, do którego ostatecznie będziemy dążyć. Mam jednak wrażenie, ze mając przed oczyma ten cel, najważniejszy na świecie cel, często zapomina się o tym małym puchatym stworze, którego aktualnie mamy pod opieką. Myśląc o efektach, wiemy co chcemy osiągnąć – ale czy wiemy, co siedzi w naszym psie i czego potrzebuje to stworzenie, żeby spełnić nasz wielki sen, czy też raczej skupiamy się na sobie i własnych aspiracjach?

Ciężko jest powiedzieć, że się zna dokładnie psa w wieku czterech,  pięciu czy nawet sześciu miesięcy, kiedy zwierzak się dopiero rozwija i dorasta. Możemy zobaczyć jego reakcje jako psiego dziecka czy nastolatka, ale nie wiemy, jak będą wyglądały, kiedy pies przepoczwarzy się w dorosłego, poważnego psiego osobnika. Oczywiście wiele ze szczenięcych zachowań – czy też wzorów zachowań – zostaje także do wieku dorosłego, ale równie wiele się zmienia i powstaje nowych. Nie tak rzadko nieśmiałe szczenięta wyrastają na odważne, rozsądne psy, a wspaniale rokujące papiki po wejściu w dorosłość zwyczajnie zawodzą. Młode psy też często nie pokazują, że coś je przerasta – albo my nie mamy wiedzy (czytaj: znajomości własnego psa, bo skąd ją mamy wziąć, mając go miesiąc czy dwa?), żeby zauważyć oznaki narastającego problemu. Znajomość psa powstaje z czasem i obserwacją, wspólnymi doświadczeniami i wspólnym życiem, nie z intensywnością treningów.

Mała Tekla już była zezłoszczonym Papetem, tylko jeszcze o tym nie wiedziała. 😉 zdjęcie ze strony hodowli Z Uroczyska

W psim świecie dosłownie co chwilę ktoś kupuje szczeniaka – posty, w których pojawiają się wymiary maluchów i zdjęcia poglądowe z setkami serduszek, przewijają mi się przez telefon naprawdę codziennie. Każdej fotce towarzyszy opis – i poważnie, gdy czytam te wszystkie identycznie różowe opowieści, to aż w głowie mi się nie mieści, jak to się dzieje, że nie jesteśmy mistrzami świata w każdej dziedzinie kynologicznej, jaka istnieje. Każdy malutki pies z facebooka spełnia oczekiwania, jest perfekcyjny, fotograficzny do upojenia, a przede wszystkim – jest taki, jak sobie wymarzył właściciel: szybki, piękny, wpatrzony, inteligentny, bezproblemowy. Doświadczenie mówi mi jednak, że szczeniaki – bordery zwłaszcza – generują masę problemów, pasą różne obiekty, gryzą, nie mogą się skupić, mają lęki albo bywają agresywne. A obserwacja w rzeczywistości, jak właściciele tych cudownych szczeniąt totalnie nie mają pojęcia, jakie jest trzymane przez nich na smyczy zwierzątko, podpowiada, że na te psy nakładana jest projekcja oczekiwań ich ludzi. Jeśli oni są przekonani, że ich miękki pies jest twardy, bojący się ludzi szczeniak jest po prostu lojalny, a średniak psychiczny jest niespotykanym talentem w dziedzinie myślenia – możliwość pracy nad prawdziwymi problemami, a w konsekwencji doprowadzenie psa do wymarzonego poziomu i w ogóle zrozumienie go, nie ma racji bytu. Żadnego.

Tu i teraz

Zaczynając ten tekst, myślałam o napisaniu recepty na dobre porozumienie z psem na zawodach i w życiu. Wiecie, pięć punktów tego, siedem zasad tamtego. Nie dostaniecie jej jednak tutaj. Sama nie wiem, jak ująć to w kilku prawdziwych, działających u każdego psa punktach.

Pies to nie automat, nie jednoręki bandyta – tu naciśniesz, tam wypadnie – a udzielanie rad w tym zakresie przypomina mi okołowalentynkowe artykuły na temat szczęścia w związku albo jak zdobyć partnera (czy partnerkę). Co człowiek, to inny, z inną historią i potrzebami. Jeden będzie potrzebował przytulania i głaskania, drugi skoków na bungee i wspólnych sesji boksu, a jeszcze inny będzie wolał czytać cały wieczór z pączkiem w dłoni. Z psami jest jak z ludźmi – każdy jest inny i potrzebuje innych rzeczy, zwłaszcza jak jest malutki i dopiero co poznaje życie. Każdy mój pies jest inny i inaczej odnosimy się do siebie. Od każdego wymagam innych rzeczy, każdego uczę w trochę inny sposób. Modyfikowanie zachowań jest jak rozmowa – pytanie i odpowiedź, akcja i reakcja. To, co budzi zaufanie i poczucie zrozumienia u zwierzaka to odpowiednie odczytywanie jego intencji i reakcje na to. Jeśli przemówię do Tekli jak do Kelta, zasmuci się głęboko. Jeśli Kelta potraktuję jak Teklę, roześmieje mi się w twarz i jeszcze opowie kumplom, jaka jestem zabawna.

Rozpoznawanie emocji psa i odpowiednie reagowanie na nie wymaga jednak UWAŻNEJ OBSERWACJI i CZASU. Odpowiedzi ze strony człowieka muszą być dostosowane do temperamentu psa – jednemu w sytuacji problemowej lepiej zrobi udzielenie wsparcia, innemu wrzucenie w zabawę, jeszcze innemu zablokowanie zachowania, które powstrzyma eskalację emocji. To ogrom pracy! Jeśli ćwiczenia w sporcie są tak ważne, to dlaczego bierzemy się do nich na samym początku, kiedy jeszcze nawet nie znamy naszego psa i nie wiadomo, w jaki sposób on się uczy? Czemu ryzykujemy tak wiele, ucząc psa w pierwszych tygodnia wspólnego mieszkania tylu ruchów ćwiczeń, a nie pokazując mu odpowiedniego ducha współpracy i zaufania? Myślę, że to o ten flow tak naprawdę chodzi w obedience – i to on ostatecznie rozstrzyga o powodzeniu lub jego braku na największych zawodach z posłuszeństwa, kiedy dosłownie wszyscy mają taką technikę, że dech zapiera.

Oczywiste, że przykładanie do szczeniaka szablonu idealności wcale nie sprawi, że taki będzie. Pracowanie z wyobrażeniami, nie realną sytuacją, nie zmieni rzeczywistości tak jak byśmy tego chcieli. Pozbycie się oczekiwań i znalezienie drogi do swojego psa, takiego jaki jest, nie psa marzeń, ale prawdziwego, żywego zwierzaka, to praca, którą może wykonać tylko przewodnik. Na pracę techniczną zawsze przyjdzie czas.

Pierwsze zawody Kelta w 2007 roku