Jakiś czas temu Michał przyprowadził do domu buldożka. A właściwie – buldoga, jeśli mam być dokładna. Gucio był buldogiem angielskim, miał półtora roku, mnóstwo fałd na skórze i równie dużo entuzjazmu życiowego. Bardzo podobała mu się wspólna zabawa szarpakiem (jeśli akurat jego dziwnie umieszczony otwór gębowy znalazł się w pobliżu zabawki, bawił się jak szatan!) i uwielbiał jeść, chociaż zassanie i ostateczne pokierowanie chrupka w dół przewodu pokarmowego zabierało mu około minuty. Im dłużej znałam Gucia, tym bardziej lubiłam to śmieszne, życzliwe stworzenie, które patrzyło na świat z nieskończonym optymizmem i starało się mnie ze mną porozumieć usilniej niż niejeden border.

Pierwsza myśl? Mogłabym mieć takiego Gucia do obedience.

Druga myśl? Nie, wcale nie.

Bo co z tego, że Gucio chciał, naprawdę chciał ze mną współpracować i starał się szalenie, skoro każda temperatura powyżej 15 stopni i poniżej 5 sprawia, że zamienia się w zmęczoną życiem szmatkę, którą jeszcze dodatkowo trzeba chłodzić/ogrzewać, bo sam sobie z tym nie poradzi? Co z tego, że uwielbia jeść i się bawić, skoro ma ogromne problemy ze zlokalizowaniem każdego chrupka lub piłki? Mimo najszczerszych chęci, ten słodziak nie dałby rady. Bo zwyczajnie nie może. Tak jak świnka, nawet najmądrzejsza, skrzydeł nie ma i nie pofrunie.

To jest dla nas oczywiste. Gucio nie pobiegnie, prosiak nie poleci, pekińczyk nie skoczy dwóch metrów. Co jednak w innych, mniej oczywistych przypadkach?

CHCE, ALE NIE MOŻE – MOŻE, ALE NIE CHCE

Takim psom jak Gucio ewidentnie przeszkadza biologia. Krótkie łapy, brak efektywnego systemu chłodzenia, ciało jak bulwa, dziwnie ustawione oczy i paszcza, której bliżej do otworu gębowego jamochłona niż psiego pyska. Gucie tego świata są na jednym biegunie niemożności: za duże, za ciężkie, zbyt mało wydolne i zwrotne.

Na drugim końcu huśtawki „mógłby, gdyby nie…” są psy sprawne, ale z innymi predyspozycjami mentalnymi niż te sportowe. Zwrotne, szybkie, wytrwałe, inteligentne. Uwielbiające biegać, skakać, pływać, palić, rabować i gwałcić. 😉 W ćwiczeniach jednak pasja gonienia i brykania często totalnie się nie sprawdza. Inteligencja życiowa, tak przydatna w krytycznych chwilach zdobywania jedzenia z pilnie strzeżonego śmietnika lub rozpracowywania klatki w czasie nieobecności właściciela, podczas treningu potrafi także działać przeciwko procesowi nauki. Nie – i już. Nie znaczy to, że pies jest głupi –zdarza się, że psy, które nie chcą współpracować, to bardzo inteligentnie jednostki, które rozumieją życie lepiej niż niejeden człowiek. Mają jednak zupełnie inne priorytety niż zabijanie się o smaka czy piłkę. Tylko tyle – i aż tyle. Oczywiście możemy – i róbmy to! – rozwijać zwierzęcą motywację, ścigać się do zabawek i ciskać parówkami na prawo i lewo, ale czy będzie to to? Pewnie nie.

Podczas gdy stosunkowo łatwo nam zrozumieć i zaakceptować, że bernardyn nie będzie śmigał na torze coursingowym jak chart, a husky prawdopodobnie nie będzie sprawdzał się w pracy w zaawansowanym posłuszeństwie, kiedy sprawa dotyczy ras bardziej predystynowanych do sportów kynologicznych, a owczarków już zwłaszcza, jest po wiele gorzej. Bo już nie tak łatwo powiedzieć i przyznać, że ten border czy malina może nie być w stanie osiągnąć najwyższej klasy wyszkolenia. A jeśli nawet tam dojdzie, może się nie sprawdzać i mieć problemy z zaliczeniem kolejnych zawodów, o osiągnięciu poziomu mistrzowskiego już nawet nie wspominając.

MISTRZ MOŻE BYĆ TYLKO JEDEN

Byłoby idealnie, gdyby wszystkie interesujące nas cechy psa sportowego – czyli lotny umysł mieszczący się w sprawnym, świadomym i atletycznym ciele – posiadała większość psów. Niestety, z wybitnymi jednostkami w każdym gatunku jest tak jak z (wolnymi 😉 ) milionerami – nie ma ich zbyt wielu, choć jak już są, naprawdę robią wrażenie. Trochę więcej jest tych bardzo bogatych, ale z kontem poniżej sześciozerowych kwot, potem są ci z tysiącami – całkiem liczni – a na końcu masa zwykłych zjadaczy chleba, żyjących z dnia na dzień. Podobnie duża jak na miliardy na koncie jest szansa na wystąpienie ludzkiego geniusza – lub psiego geniusza, bo w końcu ten temat nas interesuje. Za psimi geniuszkami podąża cała rzesza psów bardzo dobrych, dobrych, prawie dobrych i niedobrych. Za te cechy – niestety lub na szczęście – odpowiedzialne są przede wszystkim geny. Oczywiście, wychowanie też robi swoje, środowisko także, ale dobre geny są nie do przecenienia. Przecież w ich poszukiwaniu wybieramy rodziców naszego przyszłego psa, szukamy hodowli, analizujemy rodowody. Z jakiego innego powodu, jak nie z chęci zwiększenia szans na trafienie tej dobrej, idealnej wręcz mieszanki umysłu z porządną fizycznością i zdrowiem, dzięki której trening będzie przyjemny, szybki i efektywny?

ZNAJDŹ ATUTY I WYKORZYSTAJ JE!

Kiedy zdamy sobie sprawę z tego, że nasz pies nie jest tak dobry, jak byśmy tego chcieli – że nie jest facebookowym „spełnieniem marzeń” – czyli po prostu, że jest psem o skończonych możliwościach i typowych dla siebie wadach i ograniczeniach (ale także zaletach! nie zapominajmy o nich!), może zrobić się trochę smutno. Próbujemy jeszcze walczyć, bo przecież on może – to znaczy jest w stanie fizycznie – być szybszy, wytrzymać więcej ćwiczeń, bo to – tamto – miało być tak czy inaczej, są psy, które tym samym wieku… A tutaj klops. Ograniczenia psa stają nam na drodze i stajemy przed wyborem: co zrobić?

Opcje są przynajmniej trzy.

Możemy przestać trenować i wybrać sport (lub jego brak), w którym rzeczony pies będzie miał większą możliwość sukcesu – czy też, prawdę mówiąc, my będziemy mieli taką szansę. Bo psom, poza nielicznymi wyjątkami, jest zasadniczo wszystko jedno, czy wygrywają, czy nie.

Możemy strzelić focha, obrazić się na psa i kupić kolejnego, który będzie lepszy. Tu jednak kryje się spore ryzyko zgromadzenia całkiem sporej ilości nietreningowych psów, zanim trafimy na tego najwypaśniejszego psa, który zrobi wszystko za nas.

Możemy także zaakceptować psa i jego mentalny pakiet takimi, jakie są, ze wszystkim ich ograniczeniami: strachami, nieumiejętnością skupienia się przez dłuższy czas, słabymi prędkościami, brzydkim ruchem. Zaakceptować jednak nie znaczy zaniedbać! Znając słabe strony psa o wiele prościej jest nad nimi pracować – rozwijać psa w kierunku uzyskania balansu między tym, w czym jest dobry, a tym, w czym jest nędzny. Świadomość niedoskonałości psa pozwala lepiej je ukryć i przerzucić uwagę obserwatorów (a w przyszłości także sędziów) na atuty zwierzaka – precyzję, piękny ruch, wyraz, energię, spokój, cierpliwość. Kiedy odkryjemy tę równowagę w treningu, może się okazać, że osiągniemy o wiele więcej, niż kiedykolwiek przypuszczaliśmy, dobrze znając i akceptując niedoskonałości osobowości naszego treningowego partnera – obojętne, czy to jest bernardyn, border, york czy doberman. Zrozumiane psy potrafią czasem nieźle zaskoczyć!